Prawica Rzeczypospolitej
Prawica Rzeczypospolitej na Facebook
Prawica Rzeczypospolitej na YouTube
ECPM

Wsparcie

Newsletter Prawicy
Jeżeli chcesz otrzymywać informacje o nowościach na stronie i działalności Prawicy.
» Zamawiam
Struktury lokalne
Do pobrania
Logo Prawicy Rzeczypospolitej.
Logo Prawicy Rzeczypospolitej
Szukaj
Aktualności
15-02-2011
"O działaniu i refleksji" - felieton Marka Jurka w "Gościu Niedzielnym"

Warto myśleć o przeszłości, bo to jedyna rzecz, którą konkretnie znamy

Miałem nadzieję, że po tragicznych wydarzeniach tego roku wrócą do polityki solidarność, szacunek i powaga. Nie wróciły. Ale potrzebę ciągle widać. Świadczy o tym szczególne zjawisko ostatnich miesięcy: prawdziwy wysyp książek politycznych. Teraz ukazuje się ich chyba najwięcej od początku lat 90., od czasów zachłyśnięcia się wolnością. Na pewno nie wszystkie warto czytać, ale te, które warto – czytać koniecznie trzeba. Wtedy, gdy są analizą problemów, jak i wtedy, gdy są relacją o działalności poszczególnych ludzi. Mądry Stefan Kisielewski mawiał, że warto myśleć o przeszłości, bo to jedyna rzecz, którą konkretnie znamy. Przyszłość rysuje się zawsze w mglistych zarysach, a bieg wypadków je często rozwiewa. Dopiero w dłuższym cyklu można właściwie ocenić sens wydarzeń, bo – jak pisał Adolf Bocheński – nawet działania pozornie bezmyślnych polityków zawsze wpisują się (choć często bezwiednie) w nurt rzeczywistej polityki, którą trzeba zrozumieć, trzeba kontrolować i trzeba prowadzić.

Ten poważny stosunek do polityki (powaga nie oznacza braku humoru) znajduję w niedawno wydanej książce mojego ideowego oponenta, Ryszarda Bugaja: „O sobie i innych”. Bugaj, człowiek „Solidarności”, opisuje w niej bezowocne próby stworzenia w Polsce niekomunistycznej lewicy. W tle tej niedługiej, ale treściwej relacji mamy i losy antykomunistycznej opozycji, i dwudziestolecie demokratycznej polityki, i wyzwanie, jakim dla idei niezależnej lewicy byli postkomuniści. Bugaj opisuje charakterystyczny dla III Rzeczypospolitej zrost postkomunistyczno-liberalny, począwszy od takich spraw, jak wspólna realizacja przez ówczesne KLD i SLD „najbardziej oszukańczego i absurdalnego projektu Narodowych Funduszów Inwestycyjnych, w których ludzie Sojuszu dostali wiele synekur”.

Ciekawy jest obraz poszczególnych kierunków politycznych. Bugaj ciepło pisze o profesorze Wiesławie Chrzanowskim, którego działalność idąca w parze z osobistą skromnością i bezinteresownością nawet przeciwników prawicy potrafiła przekonać, „iż opcja narodowo-prawicowa (w kwestiach społecznych umiarkowana) należy do spektrum demokratycznej polityki)”. Z mieszaniną rezerwy i uznania pisze o chrześcijańsko-narodowej akcji parlamentarnej sprzed dwudziestu lat, gdy w Sejmie kontraktowym posłowie „ZChN (formalnie w składzie OKP) bardzo zdecydowanie (przede wszystkim swoimi wystąpieniami) prezentowali swój program i tożsamość partii jako ugrupowania narodowo-prawicowego i radykalnego. W następnych wyborach ZChN odniosło umiarkowany sukces, a Wiesław Chrzanowski został marszałkiem Sejmu”.
Mam wrażenie, że uznanie Bugaja zawdzięczamy temu, że gdy wokół o sukcesie decydowały pieniądze, prawica chrześcijańsko-narodowa odniosła go dzięki poglądom. Bugaj wierzy bowiem w politykę jako zbiorowe działanie ludzi dla wspólnych celów i wierzy, że nie ma jej bez przekonań. „Polityka bez przekonań” – jak pisze o swych postkomunistycznych partnerach, z którymi próbował tworzyć niezależną lewicę – „w czasach stabilności odnosi personalne sukcesy, ale gdy historia choć trochę przyspiesza – staje się bezradna”. Bo „scena życia publicznego często nagradza zachowania czysto taktyczne. Przyjmując takie założenia, można jednak »przepolitykować«”.

Nie mogę jeszcze jednego fragmentu Bugaja pozostawić bez komentarza. O mojej działalności jest tam parę słów miłych (co pewnie zawdzięczam odwzajemnianej przeze mnie sympatii autora). Pisze jednak też, że w swej polityce przejawiam „tak wielką determinację w obronie skrajności, że [Bugaj] nie ma wątpliwości, iż jest to religijnie inspirowane zacietrzewienie”. Mam jednak wrażenie, że to Ryszard Bugaj, który miast oprzeć swą rekonstrukcję polskiej lewicy na etosie republikańskim, odwołał się na początku lat 90. XX w. do „prawa wyboru wszystkiego”, uparcie nie chce zrozumieć, że popełnił wtedy wielki i ciężki błąd. Ale miejmy nadzieję, że Bóg, który do końca dni rozwesela naszą młodość, da nam jeszcze czas na kontynuację
rozmowy.

Ale nie samą polityką może żyć człowiek. Gotów jestem z równym zapałem, jak zachęcam do lektury książek politycznych, odwodzić od niej w same święta – gdy z nieba słyszymy „Gloria”, a Bóg daje nam czas, by pomyśleć o rzeczach najważniejszych. A nic tak nie służy jednocześnie refleksji i relaksowi, jak wielka literatura chrześcijańska. Dobrą okazją, by po nią sięgnąć, jest świeża edycja „Dzieł zebranych” Władimira Wołkowa. Ten zmarły przed pięciu laty pisarz, Rosjanin urodzony we Francji i wrosły w tamtejszą kulturę (podpisywał się Vladimir Volkoff), łączył opis świata zimnej wojny z duchowością Dostojewskiego. Gdy w jego „Werbunku” ksiądz antykomunista słyszy od spowiadającego się oficera KGB o jego zbrodniach, woła: „Bracie, pozwól mi klęknąć przed tobą (…) Ależ pan musi cierpieć! Skłaniam głowę przed pańskim nieszczęściem”. W opisie komunizmu był bliski Sołżenicyna albo raczej Piusa XI – widział w nim perwersję, dogłębne zło. Kłamstwo i przemoc, uwodzące, a właściwie gwałcące człowieka i sumienie. Wiedział, o czym pisze – był oficerem francuskiego wywiadu. Choć pod koniec życia sam dawał się uwieść wydarzeniom w Rosji, które odbierał jako zmiany. Jego ostatnie powieści to świetny materiał do analizy zarówno putinizmu, jak i kulturowego tła francuskiego moskalofilstwa. Inny świat, choć część naszego. Warto czytać Wołkowa.


źródło: artykuł Gościa Niedzielnego z numeru 52/2010



Copyright © Prawica Rzeczypospolitej

[ wykonanie ]