Prawica Rzeczypospolitej
Prawica Rzeczypospolitej na Facebook
Prawica Rzeczypospolitej na YouTube
ECPM

Wsparcie

Newsletter Prawicy
Jeżeli chcesz otrzymywać informacje o nowościach na stronie i działalności Prawicy.
» Zamawiam
Struktury lokalne
Do pobrania
Logo Prawicy Rzeczypospolitej.
Logo Prawicy Rzeczypospolitej
Szukaj
Aktualności
29-03-2008
Przeciw degradacji Polski - artykuł Mariana Piłki w "Naszym Dzienniku"


Jesteśmy świadkami debaty o problemach związanych z kwestią ratyfikacji traktatu lizbońskiego, wynegocjowanego przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego i premiera Jarosława Kaczyńskiego, podpisanego przez Donalda Tuska i publicznie chwalonego przez Wojciecha Olejniczaka. W całej tej debacie toczy się tylko spór o sposób ratyfikacji, o znaczenie dodatkowych zapisów, o kwestie prestiżowe. Używa się argumentów, jakoby sprzeciw wobec traktatu oznaczał sprzeciw wobec samej Unii Europejskiej, a nawet chęć jej opuszczenia. Zaś przeciwników ratyfikacji traktuje się jak wrogów samej integracji europejskiej. Jak jest naprawdę i czym jest ten traktat?


Ratyfikacja traktatu bądź jego odrzucenie nie jest głosem za lub przeciw Unii Europejskiej. Jest natomiast głosem w sprawie przyszłego jej kształtu, charakteru, naszego miejsca w UE i zakresu korzyści czerpanych z integracji. A zatem debata powinna toczyć się na powyższe tematy, a nie zajmować się wątkami pobocznymi, luźno lub wcale niezwiązanymi z merytoryczną stroną traktatu. A już straszenie, że brak ratyfikacji popchnie Polskę w stronę Białorusi, jest prymitywną demagogią.

Przede wszystkim trzeba powiedzieć, że traktat lizboński jest tylko kosmetyczną zmianą traktatu konstytucyjnego, odrzuconego przez Francję i Holandię i tym samym przez całą Unię. Bowiem każdy tego typu traktat, aby wejść w życie, musi być zaakceptowany przez wszystkie 27 państw Unii. Wystarczy sprzeciw tylko jednego państwa, aby zablokować jego wejście w życie. Także zarzut, że odrzucenie traktatu kompromituje Polskę w Europie, jest intelektualnie prymitywny. Odrzucenie traktatu konstytucyjnego przez Francję nie skompromitowało Francji. Także odrzucenie przez Polskę traktatu lizbońskiego nie skompromituje, a jedynie umocni nasz kraj.

Traktat lizboński w zasadniczy sposób zmienia charakter Unii w porównaniu z formułą opartą na obowiązującym obecnie traktacie nicejskim. Według traktatu nicejskiego, Unia ma charakter solidarystyczny, to znaczy, że każde państwo ma mniej więcej podobny status, a żadne nie posiada zdolności do dominacji. Natomiast traktat lizboński wprowadza hegemonistyczną formułę Unii z dominacją dużych państw.

Według ustaleń nicejskich, żadne ważne decyzje nie mogą być podejmowane wbrew naszym zasadniczym interesom, natomiast wedle ustaleń lizbońskich, nawet 12 państw może być pominiętych przy podejmowaniu decyzji. Biorąc pod uwagę, że w sprawach ekonomicznych interesy "starej" Unii są zupełnie inne niż nowych państw, możliwe jest podejmowanie decyzji, nie tylko w sprawach budżetowych, w gronie wyłącznie "starej" Unii. Jest to niebezpieczne zwłaszcza dla charakteru unijnej polityki rolnej i rozdziału funduszy strukturalnych, zagraża szansom wyrównania możliwości produkcyjnych polskich rolników i finansowaniu modernizacji naszej infrastruktury w następnych okresach budżetowych.

Traktat lizboński w zasadniczy sposób degraduje pozycję Polski. Według ustaleń z Nicei, Polska posiada 27 głosów, a największe państwa - 29. Oznacza to, że wartość polskiego głosu jest równa 93 proc. wartości głosu niemieckiego, podczas gdy w traktacie lizbońskim spada do poziomu 48 procent. Rozumiem, dlaczego niemiecka opinia publiczna walczy o wprowadzenie w życie tego traktatu, ale walka części polskiej opinii publicznej jest wyrazem jakiegoś masochizmu. Receptą na tę degradację miał być zapis z Joaniny, ale ten mechanizm blokujący jest bardziej skuteczny dla dużych państw niż dla mniejszych, np. Niemcom wystarczy sojusz z Luksemburgiem, aby zablokować jakąkolwiek decyzję, podczas gdy Polska musiałaby stworzyć całą koalicję. Każdy, kto bliżej zna mechanizmy rządzące Unią, wie, jak jest to trudne. Na tę degradację pozycji Polski nasz kraj musi wyrazić zgodę, bez tego bowiem Unia będzie zarządzana według mechanizmu z Nicei, który przecież zupełnie sprawnie funkcjonuje.

Druga kwestia, która ma zasadnicze znaczenie, to sprawa tożsamości aksjologicznej Unii. Europa jest wytworem cywilizacji chrześcijańskiej. I oto w dokumencie określającym charakter i wartości UE zabrakło nie tylko odniesienia do Boga jako źródła ludzkiej godności, ale także jakiegokolwiek nawiązania do tej rzeczywistości, jaką chrześcijaństwo wniosło w życie naszego kontynentu. Co więcej, wśród zasad i wartości unijnych zabrakło praw rodziny, a w samym traktacie (art. 10 i 19) wpisano koncept zakazu "dyskryminacji" ze względu na orientację seksualną. Oznacza to, że rodzina ulega w prawodawstwie unijnym degradacji, a za "dyskryminację", jak pokazują wyroki sądów zachodnioeuropejskich, uważa się same zasady religii katolickiej, jej wyznawanie. "Zakaz dyskryminacji" w praktyce oznacza dyskryminację osób wierzących. Biorąc pod uwagę praktykę Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, jego wyroki w tej kwestii będą miały moc prawną w Polsce.

Natomiast odrzucenie w preambule zapisów o wartościach chrześcijańskich, o których polska delegacja nawet nie wspomniała w czasie negocjacji, oznacza brak aksjologicznej obrony naszych wartości, tradycji, kultury i stylu życia. Brak tych zapisów oznacza akceptację dla fałszu zamazującego prawdziwą rzeczywistość kulturową, społeczną i religijną Europy. Jest zupełnie niezrozumiałe, dlaczego nasza delegacja z Lechem Kaczyńskim na czele zgodziła się w czerwcu 2007 roku na te zapisy i ten traktat. Jest on żywym zaprzeczeniem nie tylko programu PiS w tej kwestii, ale także najbardziej fundamentalnych polskich interesów. Negocjatorzy twierdzą, że ostateczna wersja traktatu jest lepsza niż pierwotne przedłożenie. Ale ten argument oznacza, iż zrezygnowano z podmiotowej roli Polski w UE, przyjmując logikę podporządkowania się Unii, a nie jej współkształtowania.

Dziś trzeba ten traktat odrzucić. Przyjęcie byłoby bowiem niezwykle niebezpieczne dla przyszłości naszego kraju, dla jego pozycji w Unii Europejskiej. I to nie tylko ze względu na wyżej wymienione wady. Akceptacja traktatu lizbońskiego oznaczałaby, że państwa dominujące mogą zupełnie nie liczyć się z naszymi postulatami. Przyjęcie traktatu byłoby też sygnałem, że programy partii politycznych w zakresie polityki europejskiej są formułowane tylko na użytek wewnętrzny, na pozyskanie wyborców, nie są zaś traktowane jako zobowiązania społeczne. Taka postawa uczy nieliczenia się z nami na arenie międzynarodowej. Zaś hasło "silnej Polski w Europie" - wygłaszane jeszcze niedawno zarówno przez Jarosława i Lecha Kaczyńskich, jak i Donalda Tuska - jest zwykłym humbugiem. Rzeczywistość mówi bowiem co innego: jeszcze nie wszedł w życie traktat lizboński, a już największe państwa, bez udziału Polski, ustalają obsadę najważniejszych stanowisk unijnych, od których zależeć będzie charakter polityki UE.

Polska, aby nie stracić korzyści, jakie integracja europejska przynosi wszystkim narodom, nie ma innego wyjścia: musi ten traktat odrzucić. Inaczej nie tylko straci swoją pozycję w UE, ale także znaczną część korzyści, jakie płyną z naszego uczestnictwa w Unii.

Źródło: "Nasz Dziennik", 29 marca 2008 r.



Copyright © Prawica Rzeczypospolitej

[ wykonanie ]